Forum  Strona Główna



 

Believe in Destiny

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Piórem pisane
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
bezczelna.
ty chyba nie wiesz do kogo się zwracasz?



Dołączył: 21 Lip 2007
Posty: 3519
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: się biorą dzieci .?

PostWysłany: Czw 18:58, 22 Mar 2012    Temat postu: Believe in Destiny

Pairing: Harry/Severus

Kimy mówiłaś, że chciałaś przeczytać to, co teraz piszę. Mam narazie prolog i pierwszy rozdział. Teraz jestem w połowie drugiego. Chyba, że nie będzie ci się chciało czytać, bo długie ;p. Ale jakby ktoś był chętny to zapraszam.

Znowu mnie wzięło na Snarry ;D


Prolog


Mężczyzna stał w kącie ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękoma. Cień okrywał jego sylwetkę, podczas gdy wszyscy inni trzymali się w zbitej grupie, ściskając Chłopca-Który-Przeżył. On nie miał zamiaru do nich dołączyć. Wolał pozostać w ukryciu i cicho przeczekać te ckliwe chwile. Można by powiedzieć, że całkiem mu obce. Mimo, że na jego twarzy tak uparcie tkwiła maska zobojętnienia, to w oczach dało się dostrzec niepokój. Możliwe, że za pięć minut jego świat ulegnie całkowitej zmianie. Nie był pewien, czy jest na to gotów. Przez lata zastanawiał się nad pewnym aspektem i jeśli miał rację, a rzadko kiedy się mylił, to już za moment przyjdzie mu zmierzyć się z czymś gorszym, w jego mniemaniu, niż walka z Czarnym Panem. O Merlinie! Za jakie grzechy dał się w coś takiego uwikłać?

Patrzył teraz niewidzącym wzrokiem, jak sylwetka chłopaka robi się przezroczysta, aż w końcu zupełnie znika. Mężczyzna przyłapał się na tym, że obgryza paznokcie, czego nie miał w zwyczaju robić. Gdyby ktoś go teraz zobaczył... Wolał nie myśleć o słowach, jakie przytoczyłby mu w tej chwili ten zapchlony kundel Black. Musiało z nim być naprawdę źle. To pewnie z przepracowania. Chociaż i to usprawiedliwienie mu nie wystarczało. Może lepiej uczyniłby, gdyby opuścił to pomieszczenie zanim smarkacz wróci. A może bardziej adekwatnie byłoby powiedzieć wrócą?

Mężczyzna postawił krok w stronę schodów, gdy pomieszczenie rozbłysło nagle światłem, a na środku pokoju pojawiły się dwie postacie. Pierwszą z nich był starszy czarodziej z długą mlecznobiałą brodą i błękitnymi oczami łagodnie spoglądającymi spod okularów połówek. Towarzyszył mu chłopak o kruczoczarnej, rozwichrzonej czuprynie. Intensywna zieleń rozglądała się teraz desperacko po całym pokoju, aż w końcu natrafiła na ukrytą w cieniu sylwetkę. Oczy starszego czarodzieja rozwarły się szeroko, a plecy zlał zimny pot.

Merlinie, on wie!

Musiał stąd uciec. Nie mógł powstrzymać natłoku myśli, które bezustannie i z coraz większą siłą waliły do bram jego świadomości. Szybko odwrócił wzrok i udał się schodami w górę, do swojej sypialni. Czarne szaty zatrzepotały niebezpiecznie, jakby w niemym proteście. Musiał być teraz sam i przeanalizować sytuację, w której się znalazł. Równie dobrze nic się jeszcze nie stało. To było zwykłe spojrzenie. Może wcale nie chodziło o to? A jednak coś w tych oczach mówiło, że jego najgorsze przeczucia właśnie się sprawdziły.

Ten gówniarz! Zawsze musi komplikować życie i doprowadzać do szału!

Już dawno nie był tak rozstrojony. W jego umyśle na powrót odtwarzał się obraz tej zieleni, patrzącej na niego tym wzrokiem. Tak jak wtedy… Nie! Nie chciał tego pamiętać! To było dwadzieścia lat temu. Był wtedy młody. Dojrzewanie, hormony… Nie bądź głupi!

W umyśle mężczyzny rozgrywała się teraz wojna sprzecznych uczuć. Każde miało coś do zakomunikowania i każde starało się pozostawić po sobie jak największe piętno. Każdy normalny by zwariował.

Przesadzasz Severusie. Chłopak nic nie wie. To tylko spojrzenie. Może wcale nie patrzył na ciebie? Po prostu musisz zachowywać się tak jak dotąd.

Faktem pozostało to, że błędem było pójście tam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
bezczelna.
ty chyba nie wiesz do kogo się zwracasz?



Dołączył: 21 Lip 2007
Posty: 3519
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: się biorą dzieci .?

PostWysłany: Czw 18:59, 22 Mar 2012    Temat postu:

Rozdział pierwszy



Rok 1977, lipiec

Mężczyzna z łoskotem upadł na wybrukowaną uliczkę. Zaklął pod nosem i chwycił się za łydkę, czując w tamtym miejscu przeszywający ból. Szybko podciągnął nogawkę, zauważając wbite w skórę szkło. Z rany cienką strużką sączyła się krew. Spróbował ręcznie usunąć odłamek, lecz zaraz porzucił ten zamiar, cofając dłoń i krzywiąc się na twarzy. Sięgnął do kieszeni po różdżkę i wymruczał parę nieskomplikowanych zaklęć, po czym podniósł się na równe nogi, opuszczając ślepą uliczkę, w której się znalazł. Doskonały początek, panie Potter, skwitował w myślach mężczyzna, wychodząc na główną ulicę.

Hogsmeade, jak zwykle w lecie, było miejscem przeludnionym. Zasługę tę przypisywało się sławie miasteczka, jako że stanowiło jedyną miejscowość w Wielkiej Brytanii zamieszkaną wyłącznie przez czarodziejów. Z tego powodu ściągały tu najróżniejsze, dziwaczne istoty, o czym Harry nie raz miał się okazję przekonać. Pamiętał, jak przyszedł tu kiedyś z Ronem do pubu Pod Trzema Miotłami. Za dużo wypili, a Rudowłosy wdał się w dyskusję z przywdzianym w futro osobnikiem płci nieznanej, któremu spod rękawów płaszcza wystawały długie, żółte i ostre szpony. Pamiętał tylko, że przyjaciel o mało nie oddał mu różdżki w zamian za wielkie, zielone jajo. Dobrze, że Hermiona nie wybrała się wtedy z nimi do Hogsmeade, bo nie był pewien jakby to wszystko się dla nich skończyło. Pewnie przez miesiąc prawiłaby im umoralniające wykłady.

Mężczyzna przedzierał się przez tłum, co chwilę będąc potrącanym. Musiał jednak przyznać, że miło było być zwykłym obywatelem niewitanym zafascynowanymi krzykami „Czy to nie Harry Porter?!”, szczególnie, że jego reputacja ostatnio znacznie straciła na wartości. Ludzie zaczynali wątpić w jego zwycięstwo i przechodzili na stronę wroga.

Wychodząc z miasteczka, Harry podążył krętą ścieżką wiodącą do pewnego zamku, będącego wyznacznikiem jego podróży. Z każdym krokiem zbliżającym go do celu ogarniały go mieszane uczucia. Na początku czuł, że jego misja jest jak najbardziej na miejscu, lecz teraz zaczynał mieć wątpliwości. Szybko odrzucił pesymistyczne wizje, przypisując je najzwyklejszej w świecie tremie. A może poczuciu winy, które w tym momencie osiągnęło swoje apogeum? Oszukał wszystkich swoich najbliższych. W imię czego? W imię kłamstwa, chciwości i egoizmu. Kierował się tylko swoją niezmożoną potrzebą poznania. Nie brał pod uwagę tego, że przez jego głupotę cały plan może lec w gruzach.

Winszuję, Potter. Twoja ignorancja i indolencja pozwoliły w tak brawurowy sposób pogrzebać nadzieje czarodziejskiego świata na zwycięstwo.

Już wyobrażał sobie słowa, którymi Snape powitałby go tuż po jego powrocie. I w sumie, miałby rację. Harry doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Na początku wmawiał sobie, że to nic takiego, że po tym jak zaspokoi swoje marzenie od razu spełni misję, którą mu powierzono. Poza tym w tych czasach był zupełnie bezpieczny. Co złego mogło się stać?

Nawet jeśli chciałby się wycofać, to nie mógł. Za dużo już zrobił w tym kierunku. Mimo że ryzykował tym przedsięwzięciem losy czarodziejskiego świata to musiał. Za dużo nocy spędził na przygotowywaniu w tajemnicy tego wszystkiego. Nie chciał, aby cały jego wysiłek poszedł na marne.

Wojna trwała. Jasna strona przegrywała, a Zakon nie wiedział, co robić. Omal nie stracili Snape’a, jako szpiega, a Malfoy opowiedział się w końcu po stronie Voldemorta, mimo usilnych prób przekonania go do siebie. Stracili wielu ludzi w skutek wszelakich potyczek, a to był dopiero początek. Z tego co mówił Snape, Czarny Pan miał w planach objęcie Ministerstwa. Sprawy nie miały się dobrze i wymagały natychmiastowej interwencji. Jedyną nadzieję wiązali z powrotem Dumbledora, co było niemożliwe, gdyż ten nie żył.

Zakon, dowiadując się o prototypie nowej wersji Zmieniacza Czasu, postanowił go zdobyć. Harry do tej pory nie miał pojęcia, jak udało im się to zrobić. Z tego co było wiadomo, był to jedyny egzemplarz, więc mieli pewność, że na pewno nie dostanie się on w ręce popleczników Voldemorta. Mogłoby to być fatalne w skutkach. Na wszelki wypadek członkowie Zakonu zniszczyli całą dokumentację na temat Zmieniacza.

Ulepszony Zmieniacz Czasu nie tylko pozwalał cofać się w czasie, ale i podróżować w przyszłość. Niegdyś, by przenieść się do określonej godziny trzeba było pokręcić daną ilość razy klepsydrą, nie mówiąc już o tym, że na powrót do czasu rzeczywistego musiało się czekać. Teraz wystarczyło pomyśleć czas, datę, miejsce i potrząsnąć pojemniczkiem z piaskiem. To samo tyczyło się powrotów. To umożliwiało podróż nawet o lata wstecz.

Plan w wersji pierwotnej zakładał, że Harry cofnie się do lat, gdy uczęszczał na szósty rok w Hogwarcie, wtedy spotka się z Dumbledorem i ówcześniej wyjaśniając mu sytuację sprowadzi go do czasów teraźniejszych. Po otrzymanej pomocy czarodziej miał zostać odesłany, by nie zmieniać biegu historii. W międzyczasie Harry’emu wpadł do głowy nieodpowiedzialny, w jego mniemaniu, lecz nazbyt kuszący pomysł, by z niego nie skorzystać. W ferworze podniecenia nie dopuszczał do siebie myśli, że coś mogłoby pójść nie tak, i że wcale nie będzie to takie łatwe, o czym przekonał się już po fakcie dokonanym.

Harry postanowił, że bez niczyjej wiedzy cofnie się do czasów, gdy na siódmym roku uczyli się w Hogwarcie jego rodzice. Przez całe życie marzył, by ich poznać. Ustanowił sobie za punkt honoru, że obejmie stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią, wiedząc, iż ciąży na nim klątwa. Żaden z nauczycieli nie nauczał tego przedmiotu dłużej niż rok. Harry miał pewność, że Dumbledor szuka teraz kogoś na to miejsce.

Mężczyzna potknął się o wystający konar o mało nie lądując twarzą w ziemi.

Cholera!

Harry zaklął w myślach i ręką przeczyścił czubek buta. Spojrzał przed siebie. Do zamku zostało mu jakieś dziesięć minut drogi. Westchnął i ruszył przed siebie.

Na powrót pogrążył się w kontemplacji. Zastanawiał się, czy aby na pewno czegoś nie przeoczył. Posiadał fałszywe dokumenty na nazwisko Miles Barthes. Jeśli chodzi o kwestię wyglądu, bo nie chciał przecież, by wszystko się wydało i by ktoś w przyszłości kojarzył osobę Barthesa z Harrym Potterem, zapuścił lekki zarost, włosy, a także zainwestował w coś takiego jak soczewki. Znalazł w jakiejś księdze zaklęcie na tymczasową zmianę koloru oczu i zmienił swoje na barwę niebieską. Teraz zaczynał wątpić w to, że to wystarczy. Przewidywał, że to wszystko może się źle skończyć.

Kiedy Hermiona i Ron zaproponowali mu swoją pomoc przy sprawie sprowadzenia Dumbledora stanowczo odmówił. Musiał się nieźle napracować, by przyjaciółka nie zaczęła podejrzewać, że coś kombinuje. Tłumaczył jej, że to za duże ryzyko i nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby coś poszło nie tak i utknęliby w przeszłości. Poza tym produkt nie był nawet testowany. Zresztą przy trwającej wojnie każda para rąk się liczyła, a gdyby jego zabrakło byliby potrzebni innym. W końcu dała się przekonać.

Z zadumy wyrwał go męski, przyjazny głos. Podniósł wzrok i napotkał intensywnie spojrzenie niebieskich oczu. Nawet nie zwrócił uwagi, że był już u wrót zamku.

– Pan w sprawie pracy, jak mniemam?

Harry zamrugał z niedowierzaniem. Czy ten człowiek musi zawsze o wszystkim wiedzieć?

Dumbledor był taki, jakim go zapamiętał. Może trochę młodszy. Zdecydowanie miał mniej zmarszczek… i zmartwień, dokończył w myślach Harry. Jego mlecznobiała broda i przyjaźnie spoglądające spod okularów-połówek oczy nadawały mu usposobienie miłego staruszka. Chłopak nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu, który rozlał się na jego twarzy.

– Profesor Dumbledor – palnął bezmyślnie, zanim ugryzł się w język.

– Ależ nie tak oficjalnie. Proszę, mów mi Albus. Zawsze uważałem, że moje nazwisko mnie postarza – rozpromienił się i gestem ręki wskazał na otwierające się drzwi frontowe. – Zapraszam do mojego gabinetu.

Zamek nic się nie zmienił. Nawet dwadzieścia lat temu był taki sam. Mimo to, dziwnie było wejść i nie zastać korytarzy pełnych rozbieganych i rozgadanych uczniów. Tęsknił za czasami, kiedy sam się tu uczył, kiedy to Hogwart był najbezpieczniejszym miejscem. Mimo, że na zewnątrz panowała wojna to chociaż w szkole miał pozorne poczucie bezpieczeństwa. Wszystko jednak zmieniło się, kiedy Dumbledor zginął, i to właśnie z rąk Snape’a. Wtedy dostał pośmiertny list od dyrektora wyjaśniający, jaką funkcję w jego życiu pełnił Mistrz Eliksirów. Odczytał go przy Ronie i Hermionie. Zaraz po przeczytaniu kawałek papieru ze względów bezpieczeństwa spalił się samoistnie. Mimo iż mężczyzna wzbudził w Harrym podziw, jeśli chodzi o odwagę i narażanie własnego życia, to nie wyczuwało się ocieplenia stosunków między nimi. Trudno było przekonać Zakon Feniksa o tym, iż Snape nie jest zdrajcą, jednak z pomocą przyszła im McGonagall, która również otrzymała podobny list. Z bardziej okrojoną wersją, z tego, co zauważył.

Przemierzając Hogwart Harry podziwiał jego piękno i bogactwo. Postacie z obrazów pozdrawiały go, a on odwzajemniał to uśmiechem. Tęsknił za czasami, kiedy jeszcze nie rozpoczęło się prawdziwe piekło. Ludzie mieli wtedy spokojne życie. Przynajmniej tak to wyglądało od strony zewnętrznej.

Zanim się obejrzał już siedział w fotelu przed biurkiem dyrektora, a on sam nalewał mu herbaty.

Harry rozejrzał się po gabinecie. Jego ściany przyozdobione były w portrety dawnych dyrektorów, z których obserwowały go teraz bacznie ich sylwetki. Dostrzegł jak mężczyzna o szpiczastej brodzie i nieprzyjemnym wyrazie twarzy patrzył na niego z pogardą. Ubrany był w szaty barwy Slytherinu i jedwabne rękawiczki. Nagle przypomniał sobie, że jego portret znajdował się także w domu Syriusza. Ojciec chrzestny opowiadał mu nieco o nim. Fineas Black był podobno najmniej lubianym dyrektorem w historii Hogwartu.

Harry przypatrywał mu się jeszcze przez chwilę, po czym sięgnął po herbatę i upił z niej łyk. Podnosząc wzrok napotkał na przeszywające spojrzenie Dumbledora. Nagle zrobiło mu się niezręcznie głupio. Dyrektor chyba to zauważył, bo uśmiechnął się do niego zachęcająco i spytał:

– A więc, jak się pan nazywa?

– Pan wybaczy moją nieuprzejmość. Nazywam się Miles Barthes – wyciągnął w jego stronę dłoń, a Dumbledor pochwycił ją w pewnym siebie uścisku.

– Wystarczy Albus.

Harry uśmiechnął się niepewnie i sięgnął do swojej torby, by wyciągnąć sfałszowane dokumenty. Po krótkiej chwili położył na biurku czarną teczkę.

– Tu znajdzie pan wszystkie dokumenty i rekomendacje, które pozwolą mi ubiegać się o stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią… To znaczy Albusie – dodał pod wpływem spojrzenia starca.

To było dosyć dziwne przechodzić z obcym sobie człowiekiem na ty, ale zważając na to, że dyrektor zawsze miał dziwne usposobienie i z reguły uchodził za ekscentrycznego, Harry przymknął na to oko.

Dumbledor wziął w ręce teczkę i wyjął z niej dokumenty. Harry modlił się w duchu, by nie zauważył, iż są one podrobione. Wiedział, że dyrektor nie był głupi, śmiało mógł powiedzieć, że był chyba najinteligentniejszą osobą, z jaką miał do tej pory do czynienia.

Dokumenty zdawały się zupełnie zaabsorbować Dumbledora, ponieważ od jakichś pięciu minut w pomieszczeniu panowała cisza, przerywana tylko szelestem przewracanych kartek. Harry zaczął mieć podejrzenia, że jego indolencja i tutaj dała się we znaki. Niestety nic nie mógł już zrobić. Czekał, czując jak stres, niczym pasożyt zagnieżdżał się w jego ciele coraz głębiej.

– Pobierałeś nauki u Gilberta Warwicka? Niezwykłe… Wybitny człowiek – powiedział nagle Dumbledor nie odrywając wzroku od tekstu.

Harry przełknął ślinę. Trochę za głośno w jego mniemaniu, ponieważ Dumbledor spojrzał na niego znad okularów połówek i spytał:

– Powiedz mi Milesie, w jaki sposób poznałeś Gilberta?

– Kiedyś, będąc w Dziurawym Kotle rozmawiałem ze znajomym na temat zaklęcia Patronusa. Wymienialiśmy spostrzeżenia na temat doświadczeń z nim związanych. Usłyszał to właśnie profesor Warwick i przyłączył się do dyskusji. Na koniec zaproponował mi u siebie praktyki. Postanowiłem, że przystanę na jego propozycję – zakończył mając nadzieję, że ton jego głosu brzmi pewnie.

– Ach tak, Gilbert od zawsze miał umiłowanie do takich miejsc.

Harry odetchnął z ulgą. Miał wszystko przygotowane na taką ewentualność. Wiedział, że wspomniany wcześniej Gilbert Warwick będzie miał dzisiaj zawał i Dumbledor nigdy nie wyciągnie od niego prawdy. Mógł, więc czuć się spokojnie. Pytanie tylko, czy jego plan był na tyle dobry, by dyrektor tego nie zakwestionował.

– Masz znakomite rekomendacje – Dumbledor przewrócił kartkę na drugą stronę. – Gilbert pisze, że współpraca z tobą przebiegała mu bardzo dobrze. Wykazywałeś się profesjonalizmem, rzetelnością, entuzjazmem i efektywnością, a także potrafiłeś dochodzić do instruktywnych wniosków. Hmmm…

Dyrektor przerwał wywód, by powrócić do lektury.

Harry zaczął się obawiać, czy czasem nie przesadził opisując swoje umiejętności. Nie chciał wyjść na nienaturalnie uzdolnionego i wystawiać się na piedestał. Cokolwiek by się teraz nie działo musi sprawiać wrażenie pewnego siebie i wiedzącego, czego chce, nawet jeżeli tak nie było.

– Czy to prawda, że umiesz wyczarować Patronusa?

Dumbledor uniósł jedną brew ku górze, jakby w oczekiwaniu na to, iż Harry wykona jakiś gest.

Był na to przygotowany. Przywołał do siebie wykreowane wspomnienie o rodzicach. Wyobraził sobie jeden wieczór spędzony z nimi tak, jakby nie było całej tej wojny. Tak, jakby dalej żyli…

Ekspecto Patronum!

Przed ich oczami z wielkiej kuli światła uformował się jeleń, który dwa razy obiegł gabinet, po czym usiadł przy fotelu Dumbledora i zaczął powoli rozpływać się w powietrzu.

Przez chwilę panowała cisza, jakby dyrektor analizował coś dogłębnie. Coś było nie tak i Harry o tym wiedział.

Może się domyśla?

Pesymistyczne myśli przeszły nagle przez jego głowę. Dyrektor nigdy tak długo nie milczał w jego obecności.

Ale przecież on nie wie kim jestem. Co więcej, mnie nawet nie ma jeszcze nie ma na świecie! Muszę się uspokoić. Najlepiej po tej rozmowie pójdę poradzić się do Hermiony. Muszę…

Do świadomości Harry’ego wkradła się nagle przerażająca myśl.

Jestem tu zupełnie sam…

– Dobrze więc. Panie Barthes, witam w gronie pedagogicznym.

Z konsternacji wyrwał go głos Dumbledora. Podniósł wzrok i ujrzał uśmiech, który rozlewał się na twarzy dyrektora.

Może nie wszystko szło tak zupełnie źle?

– Milesie, czy masz jakieś bagaże?

Harry wskazał na torbę, a dyrektor uśmiechnął się ze zrozumieniem.

*

Harry zawsze zastanawiał się, jak mieszkali nauczyciele Hogwartu. Nie tyle jak, co gdzie. Wiedział tylko, że Snape musiał mieć swoje kwatery gdzieś w lochach, ale o innych nie miał bladego pojęcia. To sprawiło, że kierowany ciekawością, niemal biegiem przemierzał szkolne korytarze. Nie zwracał uwagi na zaciekawione spojrzenia postaci z obrazów, choć musiał wyglądać naprawdę głupio z tym uśmieszkiem, który rozlał się na jego twarzy.

Dotarłszy do zniszczonych przez czas starych drzwi, znajdujących się na piątym piętrze przystanął. Wyciągnął w stronę klamki prawą dłoń i nacisnął srebrną rączkę, a zawiasy natychmiast dały o sobie znać. Jego oczom ukazał się gabinet. Niemal od razu przekroczył próg.

Gabinet nie był zbyt obszerny, ale dość przytulny. Pod oknem przysłoniętym czerwoną kotarą znajdowało się małe biurko, a tuż za nim wielki, obity w skórę fotel. Ściany przysłonięte były regałami uginającymi się od nadmiaru książek. Rozejrzał się uważniej. Nie zauważył żadnej dekoracji, obrazu, wazonu, czegokolwiek. W sumie to odpowiadała mu ta prostota, będzie musiał tylko zaopatrzyć się w kilka niezbędnych mu rzeczy.

Harry podszedł do drzwi znajdujących się po lewej stronie pomieszczenia.

– Czekoladowe żaby.

Drzwi uchyliły się przed nim i ujrzał niewielki salon utrzymany w czerwonej tonacji. Naprzeciwko niego widniał kominek, w którym już ktoś rozpalił ogień. Na prawo znajdowało się małe okno, a tuż pod nim niewielki stolik, przy którym stał fotel. Podszedł bliżej i opadł na niego zagłębiając się w jego miękkiej fakturze.

Jak dobrze było zapomnieć o wszystkim, chociaż na chwilę. Wiedział, że był nie w porządku wobec swoich bliskich, robiąc sobie aż rok wypoczynku, ale przecież nie musi nikogo uświadamiać, że tak właśnie postąpił. Poza tym miał dużo czasu na podszkolenie swoich umiejętności magicznych, a czas dawał mu tak wiele możliwości.

Czas. Coś czego nie mieli, a tak potrzebowali. Tutaj nie musiał się o niego martwić. Miał go, aż ponad i wiedział, że dobrze go wykorzysta.

W zamku znajdował się dział Ksiąg Zakazanych i już wcześniej ustanowił sobie za cel spędzenia tam trochę czasu, a może i zabrania paru książek? Nie, to był zły pomysł. Musiał myśleć trzeźwo i rozważnie. Zresztą teraz będzie miał dużo czasu by zastanowić się nad tym co robić dalej.

*

Harry poświęcił blisko godzinę na rozpakowanie się. Przed wyjazdem dostosował magicznie swoją torbę tak, iż w środku miała ona pojemność wielkiej walizki. Wiedział jednak, że będzie musiał udać się do Hogsmeade, by kupić potrzebne mu podręczniki, czyste pergaminy, pióra i inne tego typu akcesoria.

Po obiedzie miał umówione spotkanie z Dumbledorem. Miał mu nieco bardziej przybliżyć jego pracę w Hogwarcie. Nie mógł powiedzieć, że nie stresował się tym spotkaniem. Teraz każde spotkanie z Dumbledorem było mu nie na rękę, wiedział jednak, że tego nie da się tak po prosto uniknąć i będzie musiał do tego przywyknąć.

Westchnął, nałożył szatę zwisającą z poręczy fotela, po czym udał się na obiad do Wielkiej Sali.

Szedł przez korytarze mając złe przeczucia. Nie uśmiechała mu się wizja siedzenia przy jednym stole z lustrującym go wzrokiem Dubledorem, a także innymi nauczycielami. Właściwie to nie wiedział jak miałby z nimi rozmawiać. Musiał przyznać, że źle się czuł musząc ciągle uważać na to, co mówi i robi. Miał nadzieję, że kiedyś to minie.

Bum!

Siła zderzenia była tak mocna, że Harry nie powstrzymał upadku na podłogę. Jego głowa uderzyła o twardą posadzkę, tak mocno, iż poczuł w niej przeszywający ból, a przed oczami zamigotały mu czarne plamy. Podniósł się, opierając na łokciu i pochylił do przodu, wolną ręką masując tył czaszki.

– Uważaj jak leziesz, Potter.

Harry nagle zesztywniał.

Co? J-jak to? Przecież… To niemożliwe.

Ogarnęło go przerażenie. A więc zawiódł… Słyszał ten pełen pogardy głos, który przed chwilą wypowiedział jego nazwisko. Bał się podnieść wzrok. Bał się ujrzeć tego, który go przejrzał. Zastanawiał się tylko, co teraz powie przyjaciołom. Już nigdy mu nie zaufają. Zawiódł nadzieje czarodziejskiego świata… Zaraz. A jakby tak go uciszyć? Jakby sprawić, że straciłby pamięć? Ewentualnie mógłby ją lekko zmodyfikować. Tak, to było jedyne wyjście.

Harry uśmiechnął się pod nosem i wstał dalej nie unosząc głowy. Zacisnął palce na różdżce i powoli podniósł wzrok.

Przed nim stał chłopak wyglądający na jakieś siedemnaście lat. Miał czarne włosy sięgające do ramion i nienaturalnie ciemne oczy, które doskonale kontrastowały z bladą cerą. Był dość przystojny, jedynym co psuło ten efekt był haczykowaty nos. Na jego twarzy malowało się zmieszanie.

– Przepraszam, pomyliłem cię z kimś.

Harry uniósł do góry jedną brew. Czy naprawdę wyglądał, aż tak młodo? Fakt, miał dopiero dwadzieścia lat, ale myślał, że zarost doda mu trochę do lat. Jak uczniowie mają go traktować poważnie skoro sam wyglądał, jak ich rówieśnik? Chyba musiał tu kogoś uświadomić.

Gdy już otwierał usta, by coś powiedzieć do głowy przyszła mu inna myśl. – Co tu do cholery robi uczeń?! Przecież były wakacje, czyżby Dumbledor miał ku temu jakiś powód?

– Co tu robisz? Nie powinieneś siedzieć teraz w domu? – Harry starał się, by ton jego głosu zabrzmiał szorstko.

Chłopak uśmiechnął się kpiąco i oparł o ścianę krzyżując ręce na klatce piersiowej.

– O to samo mógłbym zapytać ciebie, nigdy wcześniej cię tu nie widziałem. – Zmrużył oczy, po czym dodał:

– Czyżbyś okazał się tak wybitnie uzdolniony, że uznałeś, iż szkoła, do której uczęszczałeś nie spełnia twoich oczekiwań i postanowiłeś mierzyć wyżej? Nie jestem pewien, czy Hogwart potrzebuje jeszcze większej ilości zapatrzonych w siebie idiotów, inaczej patrzyłbyś przed siebie i nie wpadł na mnie.

Harry zacisnął pięści.

Dopiero co dostał pracę, a tu pojawia się jakiś bezczelny typ i obraża go, jak mu się żywnie podoba. Musi się opanować. Musi się opanować… A to co?

Harry pochylił się i wyrwał książkę, którą chłopak trzymał pod pachą. Pospiesznie otworzył ją na pierwszej stronie, po czym zamarł…

– Ty idioto, co ty sobie wyobrażasz?! Oddawaj to!

Był w zbyt wielkim szoku, by przytrzymać mocniej podręcznik, więc chłopak bardzo szybko odzyskał swoją własność.

– Jesteś, jesteś…

– O widzę Milesie, że już poznałeś Severusa.

Dumbledor pojawił się nagle obok nich, wyłaniając się zza rogu. Słowa dyrektora upewniły Harry’ego w jego przekonaniach, co do tożsamości chłopaka. Kiedy otwierając książkę ujrzał napis „Ta książka jest własnością Księcia Półkrwi”, zrozumiał, że osobą, która przed nim stoi jest Snape. Młody Snape.

Wciąż nie mógł się nadziwić, że ten niczym niewyróżniający się chłopak za kilka lat będzie siał postrach wśród uczniów Hogwartu. Mimo to czuł, że nie będzie miał z nim łatwego roku.

– Severusie, chciałbym przedstawić ci naszego nowego nauczyciela obrony przed czarną magią.

Harry z przyjemnością patrzył, jak oczy chłopaka rozszerzają się, a na twarzy pojawia się zdenerwowanie.

– Ja… - zaczął lecz Harry mu przerwał.

– Zdążyłem trochę porozmawiać z panem Snape'em i nie ukrywam, że liczę na owocną współpracę w ciągu tego roku szkolnego.

– Bardzo mnie to cieszy – dyrektor uśmiechnął się do nich obu. – Severus z przyczyn osobistych zostanie w zamku na wakacje. Moglibyście bliżej się poznać, jestem pewien, że Severus z chęcią bardziej przybliżyłby ci życie w Hogwarcie.

– Naturalnie, dyrektorze – odezwał się chłopak.

Harry zmrużył oczy i spojrzał na Snape’a, unosząc kącik ust.

– Byłbym niezmiernie wdzięczny.

Ślizgon zmrużył oczy i z nienawiścią wpatrywał się w swojego nowego nauczyciela. Harry’emu coś nie podobało się w jego spojrzeniu. Był wdzięczny, że Dumbledor znowu zabrał głos.

– Idziecie może na obiad?

Dyrektor uśmiechnął się do nich, po czym ruszył w stronę Wielkiej Sali. Harry i Snape łypali jeszcze na siebie przez chwilę, po czym dołączyli do starca.

– Opowiadałem wam, jak kiedyś zabłądziłem w lochach i natrafiłem na…

Snape westchnął i skrzywił się nieznacznie. Chociaż w tej kwestii Harry mógł się zgodzić z tym tłustowłosym dupkiem. Nawet on słyszał tę historię miliony razy, chociaż nie mógł tego przyznać na głos. Postanowił, więc jakoś skomentować wypowiedź dyrektora.

– To interesujące, Albusie.

Nawet nie zauważył, kiedy doszli do Wielkiej Sali i już jedli obiad. Dyrektor przedstawił go innym szybko i sprawnie. Musiał przyznać, że rozmowa z gronem pedagogicznym była miłą odskocznią. Przy stole siedzieli McGonagall, Sprout, Hooch, Flitwick, Dumbledor i Snape. Ten ostatni wydawał się nieobecny, jednak jakby wyczuwając jego wzrok podniósł głowę i przeszył go badawczym spojrzeniem. Na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek, który wcale nie podobał się Harry’emu. Powrócił do jedzenia i niemal się nim zadławił, kiedy usłyszał pytanie, które padło z ust Ślizgona.

– Profesorze Barthes, w związku z tym, że zostaję na wakacje w Hogwarcie, czy nie mógłby pan poduczyć mnie z obrony przed czarną magią? Oczywiście, jeśli pan, panie dyrektorze nie miałby nic przeciwko.

Dumbledor spojrzał na jednego, a potem na drugiego, jakby zastanawiając się nad czymś głęboko, lecz w końcu uśmiechnął się szeroko.

– Uważam, że to doskonały pomysł. Milesie, co o tym myślisz?

Harry zacisnął pięści tak mocno, iż miał wrażenie, że zaraz złamie trzymający w ręce widelec. Zdobył się na wymuszony uśmiech i powiedział:

– Jeżeli tylko chłopak wykaże dobre chęci i naprawdę przyłoży się do nauki, wtedy nie będę widział ku temu przeszkód. Nie zamierzam tracić czasu na kogoś pozbawionego ambicji.

– Niech się pan o to nie martwi. Jestem pewien, że sprostam pana oczekiwaniom.

Snape uniósł kącik ust, pozwalając, by na jego twarz wpłynął ironiczny uśmieszek.

– Standardy, jakimi się kieruję są dosyć wysokie, więc dobrze przemyśl swoją chęć porywania się na głębokie wody.

Harry zupełnie zapomniał o obecności Dumbledora, jak i innych nauczycieli. Trochę dziwne byłoby wykazywanie niechęci wobec osoby, którą widzi się pierwszy raz na oczy. Musiał być bardziej ostrożny. Zanim Snape zdążył odpowiedzieć, ubiegł go dyrektor.

– Milesie, Severus jest bardzo uzdolnionym uczniem i jestem pewien, że świetnie sobie poradzi. Mogę za niego ręczyć.

Harry skinął tylko głową i upił łyk soku dyniowego.

Ten rok będzie dla niego trudniejszy niż myślał. Nie chodzi tu tylko o to, że będzie musiał męczyć się ze Snapem, który zresztą nie mógł mu nawet nic zrobić, ale chodziło też o to, że będzie musiał spędzać dużo czasu z nauczycielami i dyrektorem udając, że wcale ich nie zna. Nie wiedział zresztą o czym rozprawia między sobą grono pedagogiczne podczas posiłków, czy też w pokoju nauczycielskim. Może są to błahe historyjki o tym, co im się przydarzyło, kiedy przechadzali się po czwartym piętrze, a może rozmawiają na bardziej polityczne tematy? Może dobrze byłoby przybrać postawę osoby mało się wypowiadającej, która w większości słucha, niż mówi? Tak, to by było chyba najrozsądniejsze wyjście z tej sytuacji.

Harry przełknął ostatni kęs kurczaka i wstał od stołu. Uśmiechnął się do pozostałych, i gdy chciał już ruszyć w kierunku drzwi, zatrzymał go głos Dumbledora.

– Zaczekaj Milesie. Ja też już skończyłem, więc myślę, że możemy razem udać się do mojego gabinetu.

– Naturalnie, Albusie – powiedział Harry. Nagle odwrócił się w stronę ślizgona – A pana, panie Snape zapraszam do mojego gabinetu jutro po śniadaniu.

*

Rozmowa z dyrektorem naprawdę go wykończyła. Nie sądził, że w szkole obowiązuje tyle zasad, a nauczyciel ma tyle obowiązków. Nie miał też pojęcia, że oprócz nocnych patroli Filcha po zamku, ma je również grono pedagogiczne. Na szczęście tylko na początku semestru, kiedy uczniowie wykazywali wzmożoną aktywność, a później wybiórczo podczas roku szkolnego. Do wielkiej sali miał dostawać się poprzez pokój nauczycielski. Rady pedagogiczne odbywały się raz w miesiącu, na których obecność była obowiązkowa. Mógłby tak wymieniać bez końca. Na dodatek do przyszłego tygodnia musiał przedstawić Dumbledorowi rozpiskę książek, z których będą korzystali uczniowie na jego lekcjach, a to oznaczało wyprawę na Pokątną. Przynajmniej to ostatnie mógł nazwać przyjemnością.

Westchnął i opadł na wielkie łóżko wyścielone satynową, czerwoną pościelą.

Nie miał siły na prysznic. Zrobi to jutro rano. Postanowił, że kolację też sobie odpuści.

To był dopiero pierwszy dzień, a już wydarzyło się tyle rzeczy i miał wrażenie, że to jeszcze nie koniec niespodzianek. Nawet nie wiedział, jak bardzo jego przypuszczenia okażą się później trafne.

Już zdążył zatęsknić za Ronem, Hermioną, Ginny i innymi osobami, które otaczały go przez ostatnie lata. Czy tak właśnie będzie wyglądał ten rok? Czy będzie skazany na samotne popołudnia wśród swoich kwater? Miał nadzieję, że nie. Może spróbuje nawiązać jakieś przyjacielskie kontakty z McGonagall? Skrzywił się na samą myśl o wieczorach spędzonych na pogawędkach ze swoją byłą nauczycielką. Z drugiej strony herbatki z Dumbledorem wcale nie były takie złe, o ile nie zadawał męczących pytań. Został jeszcze Hagrid, którego zresztą nie było na obiedzie. Tak, to było dobrym pomysłem, by zaprzyjaźnić się z gajowym. Może nie będzie tak źle.

Harry uśmiechnął się i zamknął oczy. Nawet nie zauważył, kiedy Morfeusz zabrał go w swoje objęcia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Piórem pisane Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
deox v1.2 // Theme created by Sopel & Download

Regulamin